Tym razem w ogniu naszych pytań stanęła Maja Lipowska, dla której jest to dziewiąty sezon w Łaskovii. Cofnęliśmy się nieco w czasie i powspominaliśmy minione sezony, nie zabrakło też planów na przyszłość. Zapraszamy do lektury!
Jesteś jedną z najbardziej doświadczonych zawodniczek Łaskovii. Masz za sobą 5 sezonów spędzonych na drugoligowych parkietach. Jak przez te wszystkie lata zmieniła się druga liga?
Ciężko uwierzyć, że minęło już tyle czasu, odkąd rozpoczęłam swoją przygodę z siatkówką. Pamiętam jak jeszcze niedawno grałyśmy pierwsze mecze w piłkarskich, o wiele za dużych koszulkach. Niestety, ale przez ten czas mam wrażenie, że co roku poziom drugiej ligi jest coraz słabszy. Wyższe ligi uległy powiększeniu, a coraz mniej klubów stać na zbudowanie profesjonalnych zespołów. Przez to wszystko drużyny, które mają pieniądze i odpowiednie warunki, mogą po prostu wykupić sobie miejsce w lidze wyżej, a przecież nie o to w tym wszystkim chodzi. Zamknięcie ekstraklasy też moim zdaniem nie jest najlepszym pomysłem, ponieważ całe rozgrywki tracą gdzieś ducha rywalizacji.
Masz również najdłuższy staż w zespole. W tym roku rozpoczęłaś dziewiąty sezon występów w Łasku. Co skłoniło Cię do tego żeby w tym roku po raz kolejny zagrać w Łaskovii?
Wracam tu jak bumerang (śmiech). Co roku obiecuję sobie, że to był już ostatni sezon, ale później i tak znajduję się w drużynie. Na pewno trener ma na to jakiś wpływ, ale i mi zbyt wiele razy nie trzeba powtarzać żebym wznowiła treningi. Z resztą całkowicie utożsamiam się z naszym miastem i czuję dumę grając w barwach Łaskovii.
Czy po tylu latach gry w Łasku utkwiły Ci w głowie jakieś szczególne wspomnienia?
Jest ich bardzo wiele. Szczególne miejsce w moim sercu ma na pewno okres, który razem z Martyną Rabendą spędziłyśmy na polskich plażach. Do tej pory łezka się kręci w oku na wspomnienie, gdy cała trybuna w Świnoujściu śpiewała „Pszczółkę Maję”. Były to wspaniałe czasy. Jeśli chodzi o boisko halowe na pewno miło wspominam pierwszy wyjazd, w którym walczyłyśmy o II ligę w 2005 roku. Cały czas pozostaje też niedosyt, gdy przypomina mi się turniej w Świeciu z 2009 roku, na którym byłyśmy o krok od awansu do II ligi. Przez to, że wciąż mieszkam w Warszawie i dojeżdżam tylko na pojedyncze treningi, mam wrażenie, że dużo wydarzeń gdzieś mi umyka, ale na pewno już niedługo się to zmieni.
Jak porównasz tegoroczną drużynę do tych z lat wcześniejszych?
Część dziewczyn jest mniej doświadczona, niż koleżanki z którymi wcześniej miałam do czynienia. Wnoszą one do zespołu sporo świeżości, dzięki czemu niektóre aspekty siatkówki można odkryć od nowa, przypomnieć sobie podstawowe elementy, które są bardzo ważne, ale przez tyle lat grania gdzieś uleciały. Gdy patrzę jak walczą o każdy mały postęp, jest to dla mnie dodatkowa motywacja do jeszcze cięższego trenowania. Wszystkie kochamy siatkówkę, dlatego bardzo dobrze czujemy się w swoim towarzystwie.
Wcześniej występowałaś w dwóch innych drugoligowych zespołach: Sparcie Warszawa i AZS-ie Politechnika Warszawska. Jak porównasz te zespoły do Łaskovii, nie tylko pod względem sportowym, ale również organizacyjnym?
Pod względem sportowym, tak jak już wcześniej wspomniałam, tegoroczny zespół Łaskovii jest chyba najmniej doświadczoną drużyną, w której grałam. W Politechnice Warszawskiej byłam jedną z młodszych zawodniczek, natomiast w Sparcie, pomimo bardzo młodego wieku pozostałych siatkarek, miały one za sobą już kilka lat grania na wysokim poziomie młodzieżowych rozgrywek. Organizacja w innych zespołach również odbiega od tej w Łasku, głównie dlatego, że w innych klubach jest kilka osób, które czuwają na drużyną, m.in. prezes, trener, często drugi trener, kierownik, zdarzają się też statystycy i masażyści oraz kilku działaczy – pasjonatów. W Łasku ciężar organizacji leży głównie na barkach jednej osoby, trenera, który musi podołać wszystkim wyzwaniom, jakie występują przy prowadzeniu klubu, rozpoczynając od trenowania kilku grup wiekowych, a kończąc na przygotowaniu hali do meczów. Cały czas też pojawia się problem, jak dotrwać do końca sezonu pod względem finansowym. Przy budżecie, którym dysponujemy naprawdę nie jest to łatwe. Na szczęście mamy bardzo fajny zespół, który nie patrzy na pieniądze, tylko gra, bo kocha to co robi.
Zostańmy przy osobie trenera. Od zeszłego roku Bogdan Lipowski, trener Łaskovii, jest dla Ciebie nie tylko trenerem, ale również… teściem. Jak układa się Wasza współpraca? Czy zmiana stanu cywilnego wpłynęła na Wasze relacje?
Ja się czuję jakby był już tym teściem od 10 lat (śmiech). Oboje jesteśmy trochę nerwusami, ale dogadujemy się, bo przecież mamy wspólny cel.
Jesteś uniwersalną zawodniczką. W tym sezonie grałaś już na przyjęciu, środku i jako libero, wcześniej także na ataku. Czy ciągła zmiana pozycji to dla Ciebie duży kłopot?
Jestem przyzwyczajona od czasów młodzieżowych, że trzeba być przygotowanym na każdą pozycję. Trener Wiktor Czwartek starał się, żeby każda zawodniczka była uniwersalna. Pomimo niskiego wzrostu zawsze dość dobrze czułam się na środku, za to zawsze nie znosiłam lewego skrzydła. Od jakiegoś czasu odnajduję się też na pozycji libero, zawsze mogę sobie więcej pokrzyczeć (śmiech).
Kiedy zatem możemy się spodziewać debiutu na rozegraniu?
Z moimi „złotymi” palcami raczej się nie zapowiada (śmiech).
Gra w drugiej lidze wiąże się z męczącymi podróżami. Macie już za sobą mecze w Lublinie, Warszawie i Nowym Dworze Mazowieckim, w kolejce czekają Siedlce, a także ponad 350-kilometrowa wyprawa do Białegostoku. Jak godziny spędzone w busie wpływają na waszą grę?
Nie ma się co oszukiwać, wyjazdy zawsze dają w kość, szczególnie te dalekie. Potrzebne są wtedy porządne rozgrzewki, żeby nogi zechciały łaskawie współpracować z resztą ciała. Dodatkowo moje cotygodniowe dojazdy Warszawa-Łask i Łask-Warszawa powodują, że siadam na kanapie w niedzielę po godzinie 23:00 i nie wiem kiedy minął kolejny weekend.
Po zwycięstwie z Mazovią Warszawa mogło się wydawać, że w Nowym Dworze Mazowieckim postawicie zacięty opór faworytkom, zwłaszcza że we wcześniejszym starciu z Mazovią to NOSiR okazał się słabszy. Niestety doznałyście dotkliwej porażki z podopiecznymi Bartosza Kujawskiego. Jakie były powody Waszej postawy w tym meczu?
Muszę nas trochę wytłumaczyć, ponieważ do tej pory nie mogę się pogodzić z tym wynikiem. Zacznę od tego, że sala w Nowym Dworze jest bardzo specyficzna, a przeciwniczki były lepiej przygotowane do spotkania zarówno pod względem fizycznym jak i merytorycznym, co konsekwentnie wykorzystywały. U nas zapanował całkowity misz-masz. Nie mogłyśmy skorzystać z naszych dwóch podstawowych przyjmujących. Na wcześniejszym meczu grałam na pozycji libero, tu zmuszona byłam też do gry ofensywnej, czego ostatnimi czasy unikam przez problemy z barkiem. Ponadto dziewczyny z Nowego Dworu popełniły dosłownie kilka błędów przez całe spotkanie. To był ich dzień, na pewno nie nasz.
W kolejnym meczu zmierzycie się we własnej hali z BAS-em Białystok, beniaminkiem rozgrywek, który zajmuje szóste miejsce w tabeli. Jak nastawiacie się na to spotkanie?
Na pewno nie załamujemy się po ostatnim meczu. Każda porażka powinna wzmacniać zespół. Jesteśmy trochę wkurzone, ale wiem, że nerwy zostaną rozładowane w pozytywny sposób – podczas walki na boisku.
W tym roku we własnej hali wygrałyście trzy z czterech spotkań, uległyście tylko Sparcie Warszawa. W zeszłych latach faworyci również często tracili punkty na Berlinga. Czy to przypadek, czy gra przed łaską publicznością jest Waszym dodatkowym atutem?
Myślę, że nie można mówić o przypadku. Na własnej hali czujemy się jak ryba w wodzie. To prawda, zawsze ciężko było nam tu wyrwać zwycięstwo i tą ścieżką chcemy nadal podążać, szczególnie w kolejnym meczu.
W trakcie wakacji aktywnie włączyłaś się w organizację rozgrywek Wakacyjnej Ligi Siatkówki Plażowej. Nie korciło Cię żeby ponownie wystąpić na piasku jako zawodniczka?
Oczywiście że korciło, ale bałam się, że ciężko będzie pogodzić organizację i jednoczesne uczestniczenie w turnieju jako zawodniczka. Nie pomyliłam się, bo mieliśmy naprawdę ogrom obowiązków. Mam nadzieję, że wszystkim się podobało, bo za rok planujemy powtórkę, a ja nie obiecuję, że nie stanę po drugiej stronie siatki. Moim największym marzeniem jest reaktywacja pary „Nowicka/Rabenda”, mam nadzieję że kiedyś się to uda.
W okresie wakacyjnym pomagałaś też w prowadzeniu treningów dla naszych najmłodszych siatkarek. Czy wiążesz swoją przyszłość z rolą trenera?
Były to co prawda tylko cztery treningi, ale już się nie mogę doczekać kolejnych. Wkrótce wracam do Łasku i myślę, że od stycznia teść podzieli się ze mną swoimi podopiecznymi. Trochę się nauczyłam przez te kilkanaście lat i bardzo chciałabym jak najwięcej z tego przekazać młodzieży. W sezonie letnim planuję też poprowadzić treningi na piasku. Na łaskim kąpielisku można się nauczyć najlepszych „drapów”.
Jak zachęciłabyś najmłodszych do uprawiania siatkówki?
Argumentów mam tyle, że nie wiem nawet od czego zacząć. Chyba najlepiej od rodziców, bo to od nich tak wiele zależy. Odciągnijcie swoje dzieci od komputerów i komórek, wypchnijcie je z domu, motywujcie, chwalcie, podwoźcie na treningi. Dzięki temu będą zdrowsze, bardziej otwarte, zorganizowane i będą miały później co wspominać, tak jak ja teraz.